Przejdź do treści
! UWAGA !
|

Sucha sosna

Sucha sosna
Uschnięta, poskręcana sosna, a na niej powieszona jest drewniana skrzynkowa kapliczka skrzynkowa, która kiedyś prawdopodobnie była pomalowana na zielono. Dwuspadowym daszek nakryty jest półkolistym blaszanym daszkiem, zakończonym krzyżem. W tympanonie widać drewniane zdobienie w kształcie rombu. W przeszklonej wnęce, za zamykanymi na haczyk drzwiczkami na zawiasach, znajdują się dewocjonalia: obraz Matki Bożej Częstochowskiej oraz srebrne figurki: Monstrancji i Baranka, obok stoi lichtarzyk. Do pnia przybitych jest też kilka żeliwnych krzyżyków. Pod sosną leżą sztuczne kwiaty i stoją znicze. Wcześniej sadzono tu kwiaty. Kapliczka może pochodzić z lat 50. XX w., zawiesił ją którejś nocy Wróblewski, mieszkaniec Małowidza. Czemu? Nie wiadomo. Może to było wotum, a może zobaczył w pobliżu drzewa coś, co go przeraziło i chciał temu przeciwdziałać, zawieszając religijny emblemat.
 
Według przekazu mieszkańców drzewo służyło za szubienicę. Przynajmniej od połowy XIX w. miało tu być miejsce straceń. Wojsko carskie wieszało na sośnie powstańców styczniowych, który kryli się na wyspach w widłach nieodległej rzeki Orzyc. Podczas I wojny światowej do tego celu drzewa używali podobno zarówno Niemcy, jak i Rosjanie. Jako szubienica służyło też Niemcom w trakcie II wojny światowej. Czy dlatego drzewo obumarło, czy to jest naturalny proces? Nikt tego dotąd nie badał.
 
Do dziś uważa się to miejsce za dziwne – tu straszy, tu ludzie widują duchy, boją się tędy przejeżdżać. Młodzież wracającą nocą z zabaw szła zawsze drugą stroną drogi, próbując nie patrzeć na drzewo. Zdarzały się tu także wypadki samochodowe. Nikt nie zdecydował się na wyrąbanie drzewa np. siekierą. Kiedyś jakiś mężczyzna chciał przyciąć konar, ale spadł i zginął na miejscu. Mieszkańcy wierzą, że sosna jest magiczna. A może otaczają ją opieką ze względu na wiszącą na sośnie kapliczkę? Jedna z mieszkanek sąsiedniej wsi wymienia tu kwiaty, stawia znicze, dba o kapliczkę.
Istnieje legenda o tym, że sosna jest przeklęta. Bartnik, który chciał ją kiedyś przysposobić na drzewo bartne, miał podczas pracy spaść i się zabić. Rzeczywiście, mogła to być sosna bartna, bowiem od strony lasu, na wysokości kilku metrów, w drzewie widoczne jest podłużne wyżłobienie, częściowo zarośnięte. W XVII–XVIII w. bartnictwo na tym terenie było popularnym zajęciem – to sposób hodowli pszczół, z czego słynęli Kurpie, a ten obszar to zachodni skraj kurpiowskiej Puszczy Zielonej, dawniej zwany Puszczą Mazuch. Drzewo pochodzić może przynajmniej z końca XVIII w. – musiało bowiem urosnąć, by w 1863 r. można było z niego zrobić szubienicę. Podobno uschło po II wojnie światowej, choć najstarsi uważają, że może już w okresie międzywojennym.
 
Oto legenda spisana przez Alfreda Borkowskiego z Mchowa (gm. Przasnysz, pow. przasnyski), która może dotyczyć tej sosny, ale nie jest to pewne.
Na jednym z pagórków, tak licznych w okolicach Chorzel, stało widoczne z daleka olbrzymiej wielkości uschnięte drzewo. Kikuty konarów na tle zachodzącego słońca wyglądały groźnie i tajemniczo. Stało od niepamiętnych czasów. Powiadali, ze pod drzewem można znaleźć ziarnka, które gaszą głód i pragnienie. Zgubił je sam Święty Mikołaja, kiedy karmił zgłodniałe zwierzęta. 
Ale dotarcie do uschniętej sosny było nie lada wyczynem. Dróg ani ścieżek nie było, a tęgie bory z obfitym poszyciem ciągnęły się dziesiątkami kilometrów. Nie sposób je było przebyć. Dziki zwierz czyhał niemal na każdym kroku. 
Znalazł się jednak śmiałek, który postanowił dojść do uschniętej sosny i przynieść kilka czarodziejskich nasion. A niedostatek zapowiadał się wcześnie. Na polach nie było urodzaju. Na wiosnę susza, po tym deszcze i zboża nie zebrane. Brukiew i kapusta wygniła. Wyruszył więc pewnego dnia, kiedy ranek wróżył pogodę. Jaskrawoczerwone słońce zapowiadało powodzenie wyprawy. Parzysta liczba przelatujących wron świadczyła, że dzień upłynie szczęśliwie. Szedł więc śmiało. Pochłonął go las, który o tej porze huczał, wygrywając jednakową od wieków swoją jedyną melodię, która przerażała i ostrzegała, była obojętna i ponura.
Chłopak chciał się cofnąć, ale wstyd mu było, więc szedł przed siebie. Wkrótce teren stał się trudny do przebycia. Poszycie lasu gęstniało, ścieżki pourywały się,  kolczaste sznury jeżyn tworzyły zasieki niemożliwe do przejścia. A kiedy uświadomił sobie, że takie miejsca mogą być siedliskiem żmij, stanął, zawahał się, ale wkrótce otrząsnął się z przykrego uczucia i ruszył przed siebie.
Zmęczony dotarł do leśnego traktu. Chłód przenikał pod płócienną koszulkę, głód ściskał żołądek. Siadł pod rozłożystym bukiem, aby odpocząć. Nie wiedział, w którą stronę iść. Otaczała go ponura, leśna pustka. Sine chmury wisiały nad horyzontem, a słońce nie mogło znaleźć najmniejszej szczeliny, aby przedostać się przez nie choćby jednym promykiem.
Zadumał się nad swoim losem, swoim położeniem, bo nawet nie mógł ustalić stron świata. mchy i porosty, zwykle rosnące od strony północnej na pniach drzew, tutaj pokrywały korę ze wszystkich stron. W którą stronę teraz się udać? I czy zdoła wydostać się z tej ciemnej otchłani?
Jestem zgubiony i przyjdzie mi zginąć z głodu, zamarznąć lub rozszarpią mnie wilki - myślał. -Nie, nie powinny mnie zeżreć, wszak mamy teraz oktawę świętego Mikołaja, kiedy to żadne stworzenie nie zaznaje głodu. Jastrzębie, orły nie napadają na bezbronne ptactwo. Wilki, rysie i żbiki są spokojne. Chyba i ja przetrwam? Szczęśliwy los sprawi, że dojdę do celu.
Cisza, jaka trwała, sprawiła, że chłopcu powieki zaczęły opadać, w głowie się mącić, aż zapadł w bajkowy sen. Oto przyfrunęły śpiewające ptaszki, a także sikorki i gile, nadleciały wiewiórki, które huśtały się na gałązkach, widział królewnę Śnieżkę, a nawet krasnoludki, które wokół niego tańcowały. Śnił,  że unosił się w powietrzu, a cały bór widzi jak na dłoni. Tam za nim znajdują się uprawne zagony, pełne soczystych i smakowitych warzyw. Widzi ludzi zapracowanych, widzi swoją chatę. A potem zobaczył weselną biesiadę, gdzie jedzono, pito, radowano się i tańczono. Tyle radości obyczajnych, jak nigdzie w odległych krajach. -Taka ta ziemia miła i wspaniała, obleczona w zieleń borów, a ja nad nią króluję, chcę i będę jej służyć. Fruwał tak w snach nad swoją sercem kochaną ziemią, wreszcie zawirował nad ojcowskimi poletkami, gdzie wystawały z ziemi resztki skoszonych zbóż i traw. W sadzie opadły liście, sterty słomy za gumnem tkwiły jak nieruchome czapy. Widział źródła licznych strumieni, przecinających tę ziemię, misy jezior, grzebienie zagonów. Spostrzegł również w oddali dziewczęta noszące wodę od źródła, mężczyzn młócących snopy cepami i dziadków opiekujących się wnukami.
I w końcu wydało mu się, że śpi na pomoście, niby na jakimś dywanie i wraz z nim unosi się wysoko w powietrzu w ciepłą, jasną, letnią noc. Nagle wszystko kurczy się, oblega babim latem, to znowu czarną wstążką, by zaraz przybrać kontury pajęcze, które zawęźlają mu się na szyi, duszą go, lecz zbawienny pień drzewa, rosochaty, uschnięty, staje przed nim, podaje swą odnogę i wciąga go na swój wierzchołek, z którego natychmiast spada, leci w dół, w przepaść. Aż się ocknął. Stanął na równe nogi, przetarł oczy, przeciągnął zziębnięte kości. Otrzeźwiał i zdał sobie sprawę, gdzie jest. Rozejrzał się na lewo i na prawo. W oddali zobaczył w przerzedzeniu leśnym sforę wilków, wolno idących. Przeraził się. Już po mnie - pomyślał. Żegnaj świecie, za chwilę zostanę rozszarpany. Nawet gdyby udało mi się wejść na drzewo, wilki będę stróżować dotąd, aż zejdę lub spadnę z wycieńczenia. Nie. Nie warto myśleć o obronie. Niech się stanie, co ma być. Przeżegnał się, zaczął się modlić, wspominał matkę i ojca. Czekał.
Sfora szła powoli, spokojnie. Kiedy zbliżała się do młodzieńca, spostrzegł, że na czele stada znajduje się największa wilczyca, która niesie na sobie świętego Mikołaja. Tuż za wilkami podążały rysie, żbiki, dalej sarenki, jelenie, łosie. Górą fruwały ptaki - drapieżne obok śpiewających. Z gałęzi na gałąź skakały wiewiórki. Wszystko to posuwało się powoli, w idealnym porządku. Na koniec orszaku dołączył nasz śmiałek. Uważnie przygląda się wszystkiemu. Ida i idą. Droga rozszerza się i zaczyna wznosić na pagórek nie porośnięty drzewami. Na samym środku polany znajduje się uschnięta sosna, wyglądająca jak monstrum. Nagie kikuty sterczą nieruchomo, królując nad całym terenem. Wilczyca, niosąc na grzbiecie świętego Mikołaja, podeszła pod drzewo. Święty zsiadł, stanął pod sosną i wyciągnął ręce do zwierząt i świata. Zaraz zjawił się koło niego worek wypełnionymi cudownymi podarkami. Były to małe ziarenka, prosto z nieba pochodzące. Teraz zwierzęta kolejno podchodziły do Mikołaja, który wsypywał im do pysków i dziobków cudowne pożywienie. Trwało to bardzo długo, nim zostały obdarowane wszystkie zwierzęta i ptaki. To, co żyło w lesie, było syte. Teraz wilczyca położyła się, a święty Mikołaj wsiadł na nią i ruszył do Chorzel. (...)
Chłopiec po rozejściu się zwierząt pozbierał ukruszone ziarenka i wrócił do domu. A co widział i przeżył, wszystkim opowiedział. Przez wiele lat przychodzili do niego zgłodniali i nędzarze po cudowne nasionko przeciw głodowi, szczególnie w latach nieurodzaju i na przednówku. Ludzie tez się wybierali po cudowne nasionka, bo Mikołaj przychodził co roku dotąd, dopóki nie wytrzebili lasów. Bo teraz i zwierząt, i lasów nie ma.
Ponoć tylko pod uschnięta sosną można znaleźć tajemnicze ziarenko sytości. Ale nie wiadomo, gdzie to  przedziwne drzewo stało. Może jak nadejdzie głodowy przednówek, ludzie odnajdą sosnę. A może i nie. Może istnieje tylko w legendzie.
 
Źródło: Legendy i podania Kurpiów, red. I. Choroszewska-Zyśk, M. Samsel, M. Grzyb, Ostrołęka 2016, wyd. 2 zmienione, s. 58–60.
wyszukiwarka
szukaj
Wszelkie prawa zastrzeżone (c) 2018
[ZAMKNIJ] Nowe zasady dotyczące cookies. W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies.