Jesteś tutaj
Pomnik Polskiej Organizacji Wojskowej
Pomnik Polskiej Organizacji Wojskowej
W Lipie zostali upamiętnieni: Aleksander Gwiazda, Julian Gwiazda, Ignacy Pokorski, Wacław Połomski, Aleksander Przybyłek, Wacław Szmytkowski. Wszyscy pochodzili z Lipy i należeli do Polskiej Organizacji Wojskowej. Peowiacy z Lipy i miejscowi gospodarze brali udział w rozbrojeniu Niemców w Przejmach oraz Przasnyszu w dniach 10–12 IX 1918 r.
W Przasnyszu koncentracja peowiackich oddziałów zarządzona była już na 10 XI 1918 r., samo rozbrojenie Niemców w Przasnyszu i powiecie odbyło się w dniach 11–15 listopada (źródła i wspomnienia podają różne daty). Dowódcy POW powiadomili przez łączników pieszych i konnych żołnierzy POW w Przasnyszu i pobliskich wioskach o potrzebie zebrania się z bronią pomiędzy godz. 16–17 w przasnyskim klasztorze. Jednocześnie z Ciechanowa przesłano kurierem plany i rozkazy celem rozbrojenia Niemców. Konspiracyjnie zebrały się trzy sekcje przasnyskie, sekcja z Golan, Jednorożca, Lipy i Bogatego. Poszczególnym sekcjom zostały przydzielone zadania. Żołnierze nie mający broni otrzymali broń krótką lub karabiny. Resztę mieli zdobyć na Niemcach. Trzy sekcje przasnyskie w sile 48 żołnierzy miały rozbrajać Niemców w koszarach. Inne grupy miały rozbrajać żandarmów i urzędników cywilnych w Przasnyszu i gminach oraz zajmować urzędy i lokale. W koszarach kwaterował garnizon niemiecki Landwehry w sile 250 żołnierzy pod dowództwem kapitana. Byli to przeważnie starsi żołnierze, którzy przybyli u z frontu na odpoczynek. Głównym zadaniem peowiaków było zdobyć broń. Łączność pomiędzy sekcjami utrzymywała drużyna starszych harcerzy. Dowództwo POW i pierwsza sekcja weszli na teren koszar, wpuszczeni przez wartownika ok. godziny 22.00. Niemcy nie bronili się. Rozbrojono posterunki przy magazynach broni, amunicji i mundurowym. Niemcy zostali zamknięci w środku, gdzie trwały pertraktacje z dowództwem. Pomyślnie zakończono je 12 listopada o 6.00 rano. Kilka minut po 6.00 dowódca garnizonu niemieckiego rozkazał wyprowadzić żołnierzy na dziedziniec i złożyć broń. Żołnierze niemieccy ustawili się czwórkami po obu stronach dziedzińca. Dowódca poinformował żołnierzy o sytuacji. Niemców było 250, peowiaków 50, wspomaganych przez 20 osób postronnych.
Żołnierze zostali potraktowani honorowo i odprowadzeni do granicy w Chorzelach. Podążali pojedynczo i grupkami ku granicy pruskiej, by nie zostać rozbrojonym, omijali miasta, idąc bocznymi drogami. Wielu żandarmów, żołnierzy niemieckich i cywili kierowało się z Pułtuska, Makowa, okolic Warszawy na Krasnosielc i przez Jednorożec do Chorzel. Na moście w Krasnosielcu stał posterunek POW i rozbrajał zarówno pojedynczych żołnierzy, jaki i małe grupki. Do Jednorożca szli już bez broni, licząc na to, że stamtąd będą mogli pojechać koleją przez Małowidz i Chorzele do Prus. W roku 1917 Niemcy zbudowali tu tor kolejowy i kilkanaście razy na dobę w rabunkowy sposób wywozili z lasów w okolicach Karolewa i Lipy dorodne sosny. Chłopi z Jednorożca w nocy z 10 na 11 listopada rozkręcili szyny, wywieźli przęsła szyn do lasu oraz pokopali doły na torowiskach, co sprawiło, że drewno sosnowe pozostało na miejscu, a Niemcy nie byli w stanie ewakuować się tą drogą. Wieczorem 12 listopada przez Jednorożec przemaszerował znaczny oddział żandarmów, liczący około 3 tysięcy żołnierzy, wycofujący się ku pruskiej granicy. Oddziałem dowodził pułkownik. Żołnierze byli dobrze uzbrojeni, prowadzili ze sobą działka, mieli orkiestrę wojskową. Z powodu zniszczonej trasy kolejowej Niemcy przeszli z Jednorożca do Ulatowa-Pogorzeli i tam zatrzymali się na nocleg. Po ostatnich potyczkach w Chorzelach Niemcy zaczęli wycofywać się, zabierając na tabory licznych zabitych i rannych. Na granicy nastąpił pokój.
Eugeniusz Rybczyński (1901–1988) z Żarnowa w gminie Grudusk, który należał do POW i brał udział w rozbrajaniu Niemców w Przasnyszu i pow. przasnyskim w 1918 r., wspomniał: 10 listopada 1918 roku przyjechał do nas dziadek Adam Wypych z Przasnysza i każdemu z nas dał list, w którym były zamieszczone informacje, gdzie mamy się zgłosić. Kolegów skierowano do Ostrowi-Komorowa, a mnie do Przasnysza pod komendę Józefa Wypycha, który miał swój oddział. Wiedzieliśmy, że 11 listopada będziemy rozbrajać Niemców.
Pierwszym zadaniem było obezwładnienie wartowników przy magazynach broni. Każdy miał przygotowaną furażerkę i orzełka. Był również rozkaz, aby nie brać żadnych osobistych rzeczy tylko broń, pasy i hełmy. O godzinie 7:30 koszary były już opanowane przez POW. Pozostał tylko jeden komendant żandarmerii, nie było żadnego odważnego, kto by Kopikostkę (tak go nazywała ludność, bo za najmniejsze przewinienie kopał w kostkę aż „przestępca” upadł i zostawiał go tak na ulicy) rozbroił. Gdy Józef Wypych dowiedział się, że grasuje on po mieście, wpadł do piekarni, założył strój piekarza, ręce po łokcie ubrudził w rozczynie, złapał garniec i pod pretekstem, że idzie po sól do sklepu Ruszczyńskiego, wyszedł na ulicę. Znał się bardzo dobrze z Kopikostką i gdy go spotkał, maznął mu po oczach ciastem i ściągnął z konia. Peowiacy skrępowali mu ręce i nogi i wrzucili do piwnicy, gdzie przeleżał 48 godzin, a następnie przetransportowano go do Iłowa.
Między godziną 10 a 11 jeden z robotników pracujących przy wycince lasu w nadleśnictwie Przejmy doniósł nam, że tamtejsza leśniczówka jest obsadzona przez trzydziestu żandarmów uzbrojonych w cztery karabiny maszynowe i pistolety. Obstawili leśniczówkę posterunkami, reszta spała po nocnej wyprawie pociągiem bez maszynisty. Ich pociąg załadowany był ryżem, mąką i szynkami. Robotnicy leśni, gdy go zobaczyli, rozkręcili tory i pociąg się wykoleił. Na wypad na leśniczówkę pojechało nas trzech pod dowództwem Józefa Wypycha. Konie zostawiliśmy na skraju lasu u miejscowej ludności. Była godzina trzynasta, gdy cicho zakradliśmy się we trzech od strony północnej, najbardziej zarośniętej. Byliśmy niespełna pięć metrów od leśniczówki i zaczęliśmy obserwację. Nie minęło dwadzieścia minut, gdy ze środka wychodzi dowódca i spokojnie idzie w naszą stronę. Wypych wyskoczył z pistoletem wymierzonym w Niemca, trzech żandarmów otworzyło ogień, ale Wypych rozkazał Niemcowi, żeby przestali strzelać, bo inaczej on zginie i dał im pięć minut do namysłu. Zaledwie skończył mówić a karabiny już leżały u jego stóp. Niemcy wychodzili pojedynczo na krzyżówki, gdzie przeprowadzaliśmy rewizję. Odtransportowaliśmy ich do koszar w Przasnyszu.
Oprac. Maria Weronika Kmoch
Pomnik Polskiej Organizacji Wojskowej w Lipie Fot. Bożena Wysocka, Koło Gospodyń Wiejskich w Lipie
Pomnik Polskiej Organizacji Wojskowej w Lipie Fot. Bożena Wysocka, Koło Gospodyń Wiejskich w Lipie
Pomnik Polskiej Organizacji Wojskowej w Lipie Fot. Bożena Wysocka, Koło Gospodyń Wiejskich w Lipie
Pomnik Polskiej Organizacji Wojskowej w Lipie Fot. Bożena Wysocka, Koło Gospodyń Wiejskich w Lipie
W Przasnyszu koncentracja peowiackich oddziałów zarządzona była już na 10 XI 1918 r., samo rozbrojenie Niemców w Przasnyszu i powiecie odbyło się w dniach 11–15 listopada (źródła i wspomnienia podają różne daty). Dowódcy POW powiadomili przez łączników pieszych i konnych żołnierzy POW w Przasnyszu i pobliskich wioskach o potrzebie zebrania się z bronią pomiędzy godz. 16–17 w przasnyskim klasztorze. Jednocześnie z Ciechanowa przesłano kurierem plany i rozkazy celem rozbrojenia Niemców. Konspiracyjnie zebrały się trzy sekcje przasnyskie, sekcja z Golan, Jednorożca, Lipy i Bogatego. Poszczególnym sekcjom zostały przydzielone zadania. Żołnierze nie mający broni otrzymali broń krótką lub karabiny. Resztę mieli zdobyć na Niemcach. Trzy sekcje przasnyskie w sile 48 żołnierzy miały rozbrajać Niemców w koszarach. Inne grupy miały rozbrajać żandarmów i urzędników cywilnych w Przasnyszu i gminach oraz zajmować urzędy i lokale. W koszarach kwaterował garnizon niemiecki Landwehry w sile 250 żołnierzy pod dowództwem kapitana. Byli to przeważnie starsi żołnierze, którzy przybyli u z frontu na odpoczynek. Głównym zadaniem peowiaków było zdobyć broń. Łączność pomiędzy sekcjami utrzymywała drużyna starszych harcerzy. Dowództwo POW i pierwsza sekcja weszli na teren koszar, wpuszczeni przez wartownika ok. godziny 22.00. Niemcy nie bronili się. Rozbrojono posterunki przy magazynach broni, amunicji i mundurowym. Niemcy zostali zamknięci w środku, gdzie trwały pertraktacje z dowództwem. Pomyślnie zakończono je 12 listopada o 6.00 rano. Kilka minut po 6.00 dowódca garnizonu niemieckiego rozkazał wyprowadzić żołnierzy na dziedziniec i złożyć broń. Żołnierze niemieccy ustawili się czwórkami po obu stronach dziedzińca. Dowódca poinformował żołnierzy o sytuacji. Niemców było 250, peowiaków 50, wspomaganych przez 20 osób postronnych.
Żołnierze zostali potraktowani honorowo i odprowadzeni do granicy w Chorzelach. Podążali pojedynczo i grupkami ku granicy pruskiej, by nie zostać rozbrojonym, omijali miasta, idąc bocznymi drogami. Wielu żandarmów, żołnierzy niemieckich i cywili kierowało się z Pułtuska, Makowa, okolic Warszawy na Krasnosielc i przez Jednorożec do Chorzel. Na moście w Krasnosielcu stał posterunek POW i rozbrajał zarówno pojedynczych żołnierzy, jaki i małe grupki. Do Jednorożca szli już bez broni, licząc na to, że stamtąd będą mogli pojechać koleją przez Małowidz i Chorzele do Prus. W roku 1917 Niemcy zbudowali tu tor kolejowy i kilkanaście razy na dobę w rabunkowy sposób wywozili z lasów w okolicach Karolewa i Lipy dorodne sosny. Chłopi z Jednorożca w nocy z 10 na 11 listopada rozkręcili szyny, wywieźli przęsła szyn do lasu oraz pokopali doły na torowiskach, co sprawiło, że drewno sosnowe pozostało na miejscu, a Niemcy nie byli w stanie ewakuować się tą drogą. Wieczorem 12 listopada przez Jednorożec przemaszerował znaczny oddział żandarmów, liczący około 3 tysięcy żołnierzy, wycofujący się ku pruskiej granicy. Oddziałem dowodził pułkownik. Żołnierze byli dobrze uzbrojeni, prowadzili ze sobą działka, mieli orkiestrę wojskową. Z powodu zniszczonej trasy kolejowej Niemcy przeszli z Jednorożca do Ulatowa-Pogorzeli i tam zatrzymali się na nocleg. Po ostatnich potyczkach w Chorzelach Niemcy zaczęli wycofywać się, zabierając na tabory licznych zabitych i rannych. Na granicy nastąpił pokój.
Eugeniusz Rybczyński (1901–1988) z Żarnowa w gminie Grudusk, który należał do POW i brał udział w rozbrajaniu Niemców w Przasnyszu i pow. przasnyskim w 1918 r., wspomniał: 10 listopada 1918 roku przyjechał do nas dziadek Adam Wypych z Przasnysza i każdemu z nas dał list, w którym były zamieszczone informacje, gdzie mamy się zgłosić. Kolegów skierowano do Ostrowi-Komorowa, a mnie do Przasnysza pod komendę Józefa Wypycha, który miał swój oddział. Wiedzieliśmy, że 11 listopada będziemy rozbrajać Niemców.
Pierwszym zadaniem było obezwładnienie wartowników przy magazynach broni. Każdy miał przygotowaną furażerkę i orzełka. Był również rozkaz, aby nie brać żadnych osobistych rzeczy tylko broń, pasy i hełmy. O godzinie 7:30 koszary były już opanowane przez POW. Pozostał tylko jeden komendant żandarmerii, nie było żadnego odważnego, kto by Kopikostkę (tak go nazywała ludność, bo za najmniejsze przewinienie kopał w kostkę aż „przestępca” upadł i zostawiał go tak na ulicy) rozbroił. Gdy Józef Wypych dowiedział się, że grasuje on po mieście, wpadł do piekarni, założył strój piekarza, ręce po łokcie ubrudził w rozczynie, złapał garniec i pod pretekstem, że idzie po sól do sklepu Ruszczyńskiego, wyszedł na ulicę. Znał się bardzo dobrze z Kopikostką i gdy go spotkał, maznął mu po oczach ciastem i ściągnął z konia. Peowiacy skrępowali mu ręce i nogi i wrzucili do piwnicy, gdzie przeleżał 48 godzin, a następnie przetransportowano go do Iłowa.
Między godziną 10 a 11 jeden z robotników pracujących przy wycince lasu w nadleśnictwie Przejmy doniósł nam, że tamtejsza leśniczówka jest obsadzona przez trzydziestu żandarmów uzbrojonych w cztery karabiny maszynowe i pistolety. Obstawili leśniczówkę posterunkami, reszta spała po nocnej wyprawie pociągiem bez maszynisty. Ich pociąg załadowany był ryżem, mąką i szynkami. Robotnicy leśni, gdy go zobaczyli, rozkręcili tory i pociąg się wykoleił. Na wypad na leśniczówkę pojechało nas trzech pod dowództwem Józefa Wypycha. Konie zostawiliśmy na skraju lasu u miejscowej ludności. Była godzina trzynasta, gdy cicho zakradliśmy się we trzech od strony północnej, najbardziej zarośniętej. Byliśmy niespełna pięć metrów od leśniczówki i zaczęliśmy obserwację. Nie minęło dwadzieścia minut, gdy ze środka wychodzi dowódca i spokojnie idzie w naszą stronę. Wypych wyskoczył z pistoletem wymierzonym w Niemca, trzech żandarmów otworzyło ogień, ale Wypych rozkazał Niemcowi, żeby przestali strzelać, bo inaczej on zginie i dał im pięć minut do namysłu. Zaledwie skończył mówić a karabiny już leżały u jego stóp. Niemcy wychodzili pojedynczo na krzyżówki, gdzie przeprowadzaliśmy rewizję. Odtransportowaliśmy ich do koszar w Przasnyszu.
Oprac. Maria Weronika Kmoch
Pomnik Polskiej Organizacji Wojskowej w Lipie Fot. Bożena Wysocka, Koło Gospodyń Wiejskich w Lipie
Pomnik Polskiej Organizacji Wojskowej w Lipie Fot. Bożena Wysocka, Koło Gospodyń Wiejskich w Lipie
Pomnik Polskiej Organizacji Wojskowej w Lipie Fot. Bożena Wysocka, Koło Gospodyń Wiejskich w Lipie
Pomnik Polskiej Organizacji Wojskowej w Lipie Fot. Bożena Wysocka, Koło Gospodyń Wiejskich w Lipie